Spotykamy się zawsze pod
wieczór w niewielkiej kawiarni Factotum. Zdejmujemy płaszcze i
kładziemy je na oparciach czarnych drewnianych krzeseł. Wymieniamy
parę zdań i parę spojrzeń, a później zamawiamy espresso, za
które oczywiście ja płacę. Czujemy się swobodnie i pewnie, nikłe
żółtawe światło fioletowych żyrandoli pozostawia wystarczająco
dużo miejsca na ukrycie wad i utrzymanie tajemnic w bezpiecznym
cieniu. Zawsze, niezależnie od dnia i repertuaru, zachwycamy się
muzyką, zupełnie jakby ogromne głośniki raz za razem przetwarzały
nasz gust muzyczny.
Tym razem jest jednak
inaczej. Tym razem siedzę przy czarnym lakierowanym stoliku
samotnie. W zapiętym pod szyję płaszczu popijam swoje espresso
zabielone odrobiną mleka i zanurzam się w niskich, mrocznych
dźwiękach gitary basowej, idealnie kontrastujących z delikatnym
głosem artystki, której znikąd nie potrafię skojarzyć. I nie
czuję się tak swobodnie, jak zwykle. Gdzieś z tyłu głowy krąży
mi nieprzerwanie drażniąca myśl, że zjawiłem się tu
niepotrzebnie. Że ona nie przyjdzie.
Dopijam kawę,
zanotowując przy okazji w pamięci, by nigdy więcej nie profanować
jej ani jedną kroplą mleka, po czym powolnym ruchem odwracam głowę
i zerkam na wiszący na ciemnofioletowej ścianie zegar. Dochodzi
dwudziesta. Dziewczyna spóźnia się już prawie godzinę i w
związku z tym nie powinno mnie tu być już od dawna, ale
postanawiam poczekać jeszcze chwilę. Zbyt mocno lubię to miejsce,
by tak szybko je opuszczać. Panująca tu atmosfera koi moje
wyostrzone do bólu zmysły, odpręża i pozwala mi myśleć, że
znalazłem miejsce, do którego pasuję.
Ciężkie drzwi
otwierają się, po czym zaraz zatrzaskują z hukiem, wprawiając
wszystkie szklane przedmioty w lokalu w ledwo zauważalne drżenie,
więc podnoszę wzrok znad pustej filiżanki i spoglądam w stronę
wejścia. Jednak przyszła. Z niepewnym uśmiechem idzie w moją
stronę, ściskając w dłoniach czarny kapelusz z szerokim rondem.
Wstaję, gdy podchodzi do stolika i pomagam jej zdjąć płaszcz.
Pachnie mandarynką i fiołkiem.
- Czego się napijesz? -
pytam, zajmując z powrotem swoje miejsce. - Mają tutaj wyśmienite
espresso, naprawdę polecam.
- W takim razie zdaję
się na twój gust.
- To jest bardzo dobra
decyzja. - Pochwalam, uśmiechając się z zadowoleniem. - Zamówię
ci.
Nienachalny kontakt
wzrokowy, nie wtrącanie się i częste wypytywanie o szczegóły
czyni mnie idealnym rozmówcą. Podczas trzydziestu dwóch minut
dowiaduję się o dziewczynie bardzo wiele. Poznaję jej maniery i
nawyki, adres zamieszkania, ukończone szkoły, rodzeństwo i
problemy z rodzicami, stosunek do homoseksualistów i obecnych władz,
ulubione książki i dania, ulubioną muzykę, plany na przyszłość
i wymarzoną pracę. Szczerze mówiąc, papla za trzy i nawet sprawia
wrażenie, jakby niekoniecznie potrzebowała jakiegokolwiek odbiorcy.
Nachylam się w jej
stronę i, oczywiście cały czas uważnie słuchając tego, co mówi,
przyglądam jej się dokładnie.
Nie jest idealna,
widziałem to już na pierwszy rzut oka, a teraz widzę dużo
wyraźniej. Ma piegi na skroniach, krótkie rzęsy i niemalże
okrągłą buzię, co byłoby słodkie, gdyby nie fakt, że na
zdjęciach wyglądała zupełnie inaczej i nie tego się dzisiaj
spodziewałem. Nie tego szukałem. Mimo wszystko jednak, decyduję
się kontynuować rozmowę, udając, że nie zauważyłem żadnej
różnicy i że wcale nie rozczarowała mnie magiczna moc programu do
obróbki zdjęć.
- A więc, pisałaś mi,
że interesujesz się sztuką. Jakąś konkretną dziedziną, dwoma,
trzema, wszystkim po trochu, czy jak to z tobą jest?
- Cóż, właściwie to
można powiedzieć, że wszystkim po trochu. - Dziewczyna obrysowuje
palcem brzeg filiżanki i mimowolnie zaciskam zęby, słysząc lekko
skrzypiący dźwięk skóry ścierającej się z gładką, śliską
powierzchnią naczynia. - Bardzo lubię biało-czarne kino, teatr,
szczególnie teatr tańca, musicale, poezję i literaturę angielską,
ale najbliższe jest mi chyba malarstwo, bo nie tylko podziwiam, ale
też sama próbuję coś tworzyć.
- No proszę. - Kiwam
głową z wyćwiczonym uznaniem. - Ulubieni malarze?
- Turner, Pankiewicz,
Renoir, Boudin, Monet, Seurat, Sierow. - Wylicza na palcach,
błyskając ciemnoczerwonymi paznokciami.
- Impresjonizm. A jakbyś
miała spośród wszystkich tych osób, które wymieniłaś, z całej
ich twórczości wybrać trzy najlepsze obrazy?
- Kobieta z parasolką w
ogrodzie, Nenufary i Kanał Chichester - odpowiada bez wahania.
- Dlaczego? - Przechylam
lekko głowę i ponownie przyglądam się jej twarzy. Tak naprawdę
mało interesuje mnie cały ten mniej, czy bardziej przypadkowy dobór
ciapek. Nie, żebym nie doceniał barwnego nurtu paryskich artystów,
przeciwnie, niektóre ich dzieła są mi bardzo bliskie i drogie.
Teraz jednak ważniejsze dla mnie są powieki, tęczówki i kształt
ust rozmawiającej ze mną dziewczyny.
- Pierwszy za kolory,
drugi za spokój, a trzeci za światło. - Brzmi bardzo konkretnie,
jak na miłośniczkę sztuki, myślę. I trochę, jakby była
nauczona tych odpowiedzi na pamięć.
- Ja też maluję -
wyznaję, opierając się wygodnie plecami o oparcie krzesła i
przeciągam, z satysfakcją obserwując, jak niebieskookiej artystce
nieznacznie rozszerzają się źrenice.
- Naprawdę? Co
malujesz?
- Chcesz zobaczyć? -
ryzykuję pytanie. Być może zbytnio się z tym spieszę, widać
moja słaba cierpliwość daje o sobie znać w najmniej odpowiednich
momentach.
- A mamy tyle czasu? -
słyszę, ku mojemu niewielkiemu zdziwieniu, zaciekawiony głos
dziewczyny. Jej tętno wzrasta nagle o siedem uderzeń serca na
minutę, a oddech przyspiesza odrobinę. Jestem w stanie sobie
wyobrazić, co prawdopodobnie dzieje się teraz w jej głowie.
- Mieszkam naprzeciwko
Factotum. Dokładnie tutaj. - Wskazuję przez okno na błękitną
kamienicę po drugiej stronie ulicy.
- W takim razie... -
Podrywa się krzesła, wprawiając powietrze w fiołkowo-mandarynkowy
ruch. - Zdecydowanie chcę zobaczyć.
Cholera, naprawdę coraz
szybciej mi to idzie, myślę, śmiejąc się w duchu.
Pomagam jej się ubrać,
po czym podchodzę do baru zapłacić za kawę. Znajomy mi już dosyć
dobrze barman zerka na mnie, nie kryjąc podziwu dla moich podbojów.
- No, młody - mówi
półszeptem. - Jestem pod wrażeniem, ale przystopuj trochę, bo jak
tak dalej pójdzie, to skończą nam się w mieście wolne kobiety.
- Bez obaw. Jestem też
w stanie zapewnić miastu nowe. - Mrugam do niego porozumiewawczo i
odbieram resztę. - Trzymaj się.
Otwieram artystce drzwi
i wychodzę za nią z kawiarni. Wiatr rozwiewa jej jasne, długie do
pasa włosy więc natychmiast unosi szczupłe dłonie, by poprawić
fryzurę. Nie nadaje się, jestem już tego w stu procentach pewien.
Mam, co prawda, świadomość, że w tym przypadku bardziej liczy się
wygląd, niż charakter, ale nawet to pierwsze nie zadowala mnie
wystarczająco. Jest ładna, po prostu, zwyczajnie ładna. A to za
mało, by móc spędzać ze mną czas, albo by na dłużej mi się
przydać.
- Muszę cię tylko od
razu uprzedzić, że mieszkam z rodzicami. - Powstrzymuję uśmiech,
widząc, jak mina dziewczynie rzednie. - Ale taty na pewno nie będzie
w domu, a mamę mogę poprosić, by zostawiła nas samych... Zresztą!
Do oglądania obrazów nie musimy przecież nikogo wyganiać z
mieszkania.
- No tak. - Przygryza
wargę, tracąc jakąś połowę pewności siebie. Nie zrozumiała,
że w przeciwieństwie do niej, poprzez oglądanie obrazów rozumiem
właśnie to i nic innego. - Mimo wszystko czułabym się chyba
bardziej komfortowo...
- Nic się nie martw,
mieszkamy na dwóch piętrach. Rodzice na pierwszym, ja na drugim.
Chodź. - Wyciągam do niej zachęcająco rękę.
Wchodzimy do kamienicy i
wspinamy się po wąskich drewnianych schodach na piętro. Znowu, jak
przystało na dobrze wychowanego młodego mężczyznę, otwieram
przed dziewczyną drzwi i uprzejmym gestem zapraszam ją do środka.
Odbieram od niej ciemnoczerwony, pasujący do jej paznokci płaszcz i
prowadzę ją do salonu.
- O, cześć mamo. -
Zauważam stojącą przy otwartym oknie kobietę. - To jest Klaudia.
Przyszliśmy obejrzeć moje obrazy.
- Cudownie. Witaj
Klaudio. - Zwraca się do mojej artystki spokojnym, życzliwym tonem.
Zupełnie nie widać po niej zdenerwowania, które wyczuwam aż stąd,
nie będąc nawet blisko niej. - Jesteś taka ładna.
- Och, dziękuję. -
Dziewczyna odruchowo dyga jak baletnica i uśmiecha się, cały czas
jest jednak spięta. Liczyła na coś więcej. I wolałaby być tu ze
mną sam na sam. Cóż, ja bym wolał, żeby nie oszukiwała mnie
przerabianiem swoich zdjęć. - Pani za to w ogóle nie wygląda, jak
mama Marcela, raczej jak jego starsza siostra. - To akurat prawda,
ciemnowłosa kobieta wygląda bardzo młodo. Zdecydowanie nie na swój
wiek.
Obie panie spoglądają
na mnie nagle znacząco. Domyślam się, czego oczekują, choć są
to dwie zupełnie różne rzeczy. Rzucam swój płaszcz na ogromną
czarną kanapę i podwijam rękawy.
- Dobra, Klaudio -
rzucam radośnie. - Rozbieraj się.
- Słucham? -
Zaskoczenie przebija się piskiem w jej głosie.
- Żartuję przecież. -
Głaszczę ją uspokajająco po okrągłym policzku.
- Tak naprawdę to on
nie żartował, Klaudio. - Mama przybiera kamienny wyraz twarzy.
Cierpliwość również nie jest jej najmocniejszą stroną i nie mam
wątpliwości, że po niej odziedziczyłem tę jedną z naprawdę
niewielu wad. - Rozbieraj się.
To jest wstęp, a przyciąga jak magnes do lodówki :D
OdpowiedzUsuńGratuluję takiego daru świetnego doboru zdań, cierpliwości (bo zapewne ciężka praca się za tym kryje) oraz precyzji! Historia rozpoczyna się świetnie, wciąga i ma w sobie to coś, że chce się czytać więcej i więcej.
Początek spokojny i ładnie opisany, rozwinięcie dogłębne i ładnie sprecyzowany każdy detalik, a końcówka za przeproszeniem miażdży wszystko!
Jedyne, ale to... Imię bohatera. Marcel. Kurczę, jakoś dziwnie i nie za dobrze mi się kojarzy, ale postaram się przeboleć :D
Pozdrawiam i życzę powodzenia w dalszej pracy (a wiem, że to ciężki, ale przyjemny kawał do zgryzienia)!
Sama całkiem niedawno opublikowałam pierwszy rozdział mojej historii. Zdaję sobie sprawę z amatorstwa, ale mam nadzieję, że dzięki osobą które skomentują dowiem się jakie błędy popełniam. Dlatego chciałabym zaprosić Cię jak i wszystkich innych czytelników do odwiedzenia, skomentowania bądź nawet zaobserwowania mojego bloga :)
->
http://chce-zapamietac-cie-jak-dobry-sen.blogspot.com/