VIII. Wszystko musiało się zmienić - historia miłości nie z tego świata

   Wszystko się zmieniło, myślała. Kolory stały się jakby wyraźniejsze, choć w tym samym czasie, jednocześnie zblakły i zanikały. Słońce świeciło mocniej, raziło w oczy i nie dawało spokoju, jakby przypominało o czymś nieustannie. Zmieniły się też dźwięki za oknem, inne były odgłosy silników i śpiewanie ptaków. Inna była twardość podłogi i inna miękkość poduszek. I inne były jej własne dłonie, na które patrzyła już od dłuższej chwili.
   Wszystko musiało się zmienić. Żadne z nich nie wyobrażało sobie chyba przecież, że cokolwiek może zostać niezmienione, że cokolwiek będzie jeszcze takie samo, albo chociażby podobne. Że będzie nienaruszone.
   Ona sobie tego nie wyobrażała.
   W pewnym stopniu czuła, że zawiodła. Zawiodła samą siebie, zawiodła jego, zawiodła jego Boga i wszystkich bogów, w których ona wierzyła. Miała wrażenie, że wszyscy ci bogowie zawrą nagle sojusz i na krótki czas zjednoczą siły, po to tylko, by ukarać ją i uczynić jej życie jak najtrudniejszym. Co gorsza, była prawie pewna, że w pełni zasłużyła na te wszelkie możliwe kataklizmy, niepowodzenia i choroby, i była też prawie pewna, że nigdy nie wybaczy sobie tego, co się wydarzyło.
   Była wobec tego taka malutka, taka bezsilna i taka zagubiona, że chowała się pomiędzy własnymi ramionami, w środku siebie, głęboko pod skórą tak, by nikt nie mógł jej dosięgnąć.
   Westchnęła cicho. Ona nawet nie miała nikogo, kto próbowałby jej dosięgnąć, kto chciałby, tak naprawdę chciałby jej pomóc. Nigdy nie pozwalała sobie na okazywanie emocji, na dzielenie się swoimi porażkami i zwierzanie się komukolwiek, kto dziś byłby jeszcze żywy. To, co widzieli inni, było w pełni kontrolowane i przefiltrowane tak, by nie zdradzało zbyt wiele. Przez większość czasu okłamywała nawet swoich przyjaciół, mając świadomość i potrafiąc dokładnie przewidzieć, jak by odebrali wszystko to, co ona ma do powiedzenia. I choć męczyło ją ukrywanie przed nimi uczuć, to jeszcze bardziej męczyła ją myśl, jak bardzo oni by nie rozumieli. Nie rozumieliby, nie chcieliby rozumieć. Nikt nie chciałby rozumieć i nie chciałby nawet słuchać, nie tak naprawdę. I nikt by jej nie próbował dosięgnąć.
   Drażniło ją to, że nie wyglądała wcale inaczej. Żadnej szkarłatnej litery na ciele, żadnej pieczęci, żadnego znaku potępienia, żadnego cholernego śladu przypominającego jej i pokazującego innym, jak bardzo złą osobą była i jak okropnie ze sobą się czuła. I jak bardzo było jej smutno. Tak. Jak niewyobrażalnie smutna była nie tylko z powodu tego, co się stało, ale także dlatego, że to się już nigdy nie powtórzy, że minęło, że nie ma już czasu, nie ma już miejsca i nie ma już prawa być. Nigdy. Nigdy, nigdy więcej.
   Przygryzła drżącą delikatnie wargę, pojmując ostateczność tych słów. Brzmiały one jak najokrutniejsza klątwa, jak pierwsza pokuta za to, na co pozwoliła sobie zaledwie dwa tygodnie wcześniej.
   Nie mogła winić jego. Nie mogła, a może nie chciała, zawsze dużo łatwiej jest winić za coś siebie, niż osobę, którą się kocha. Zresztą, zawsze to ona była tą rozważną, tą bardziej opanowaną i tą ostrożniejszą. Zawsze to ona uważała i zawsze jakoś jej się udawało. A tym razem zawiodła. Zawiodła i nie wiedziała, dlaczego. Dlaczego akurat teraz. Mogła się jedynie domyślać.
   Mogła się jedynie domyślać, że kiedy odebrała telefon, tęsknota była silniejsza, niż zdrowy rozsądek, a skrywane uczucia zgniotły stanowczość i dlatego zgodziła się na spotkanie.
   Oniemiała, półświadoma i zafascynowana oglądała swoje własne dłonie dotykające jego ramion. Powoli, jak w zwolnionym tempie. I cicho. Jak we śnie. Przypominała sobie zapach jego ciała - znajomy, ale zakazany, zabroniony przez niebiosa i przez cały, cały wszechświat.
   Kiedy obudziła się następnego dnia rano, on nadal był przy niej, obejmując ją mocno, jakby nagle miała zniknąć i jednocześnie lekko, jakby lada chwila miała się rozsypać.
   Urzekło ją to, że został, że nie uciekł od niej tak, jak ona uciekała od niego kiedyś za każdym razem, gdy tylko pozwolili sobie na zbyt wiele spojrzeń. Tak urzeczona, odwróciła się do niego, ale zanim cokolwiek zdążyła powiedzieć, usłyszała jego głos.
   - Jesteś cudowna - wyszeptał. - Jesteś cudowna i żałuję... żałuję, że nie zdążyłem... - przerwał na moment, przecierając oczy wierzchem dłoni i zaciskając usta. - Że nie zdążyłem być dla ciebie.
   Później tamtego dnia wrócił do swojego domu. Później też ona z całego serca żałowała, że nie poprosiła go, by tego nie robił i jeszcze później zrozumiała, że od tamtego właśnie dnia wszystko musiało się zmienić. Choć pozornie wszystko to było właśnie takie samo, to dla niej musiało, musiało się jednak zmienić. Nie było innej możliwości, nie widziała innej możliwości, skoro wszędzie, gdzie spojrzała, wszędzie tam był on i były jego słowa i był jego zapach i wszystko jego, czego nie powinna i nie mogła nigdy mieć.
   Wszystko musiało się zmienić i nie było innej możliwości, ponieważ kołdra, ponieważ pokój, koszulka, muzyka, książka, jej mieszkanie, i nawet całe miasto przypominało o nim. O nim i o poczuciu winy, o nim i o tęsknocie, o nim i o przeklętych słowach "nigdy więcej".
   Chowając się wciąż sama w sobie, postanowiła wyjechać, by być dalej, jeszcze dalej i możliwie najdalej od wspomnień. Postanowiła zacząć znowu, znowu jeszcze raz.

1 komentarz: