VII. Uwierz mi, wiem, co mówię - historia cierpienia

Będziesz cierpieć. Będziesz cierpieć i zwijać się z bólu, wypłakiwać morza łez i tonąć w nich, gryźć zaciśnięte z bezsilności pięści i na co dzień na nowo odkrywać dławiącą tęsknotę. Będziesz umierać, ale nikt nie zdoła tego zobaczyć, bo wszystko to będzie działo się jedynie w twojej głowie.
Uwierz mi, wiem, co mówię.
Głęboko wewnątrz siebie mdlałam za każdym razem, gdy on wchodził do tego samego pomieszczenia. Z początku było to słodkie omdlewanie, pełne anielskiego uskrzydlenia duszy i delikatnego drżenia serca. Z czasem jednak, w miarę upływu czasu i być może przypływu rozumu, moje omdlewanie bardziej przypominało reakcję ciała na przebijający je pocisk, wystrzelony ze starego rewolweru, wyżerający ohydną dziurę w okolicy duszy i serca jednocześnie. Omdlewałam do końca, do samej agonii i do samej śmierci, a przynajmniej tak mi się wtedy wydawało. Właściwie, czasem nadal mi się tak wydaje. Bo czasem, wiesz, czasem myślę o nim jeszcze i, wstyd się przyznać, sama taka myśl potrafi sprawić, że uginają się pode mną kolana. Tak wewnętrznie, rozumiesz, nie naprawdę.
Tak, czy inaczej, daruj sobie. Póki jeszcze możesz, zaoszczędź sobie tego cierpienia, bo, uwierz mi, będziesz cierpieć.
Mówiono mi to za każdym razem, gdy on wchodził do tego samego pomieszczenia. I z początku nie słuchałam, nie chciałam w ogóle o tym słyszeć. Gdzie tam. Ukradkowe spojrzenia i uśmiechy dawały mi tyle nadziei i otuchy, że nie dopuszczałam myśli o tym, że kiedykolwiek mogłabym przez nie cierpieć. Z czasem jednak, w miarę upływu czasu i być może przypływu rozumu, siedząc samotnie w pokoju i wiercąc sobie tymi cholernymi, ukradkowymi uśmiechami otchłanie w miejscu własnego serca, przypominały mi się te słowa. Te słowa o cierpieniu. Wyzywałam się wtedy od głupich i naiwnych, i robiłam to dopóki starczało mi szeptu.
Ja nie mogę zdecydować za ciebie, nie mogę. Chcę ci jedynie pomóc, byś nie popełniła mojego błędu. Byś nie musiała cierpieć, jak ja. 
Jak mam być szczera, to gdzieś głęboko w sobie za każdym razem, gdy on wchodził do tego samego pomieszczenia, czułam, że popełniam błąd. Nawet, kiedy z początku byłam cudownie szczęśliwa i absolutnie przekonana o błękitnym raju w jego oczach, nawet wtedy przeczuwałam, że wszystkie moje pragnienia i emocje są w rzeczywistości okropnym błędem. Z czasem dowiadywałam się o tym aż zbyt dobrze, oddalając się od błękitnego raju i ze złością zaciskając zapuchnięte od płaczu powieki.
...
Bo to nieprawda, co mówią, nieprawda, że da się z tego wyleczyć. Nie da się. Nawet, kiedy już bardzo chcesz, by odeszło. Kiedy, zamiast ze wstydem czerpać gorzką przyjemność z nieustannego pogrążania się i przypominania sobie kształtu ust, czy zapachu ubrań, w końcu chcesz się szczerze tego pozbyć. Nie da się. To nie odchodzi. On odchodzi, ale to uczucie zostaje. Miłość zostaje. Więc kochasz go w swojej głowie. I cierpisz. Cierpisz, umierasz codziennie i choć wydaje ci się, że więcej już nie wytrzymasz, każdy wieczór zachowuje cię przy życiu, a każdy następny poranek okazuje się być jeszcze gorszy i trudniejszy do przetrwania.
Dlatego uwierz mi, kochana. Uwierz mi, bo wiem, co mówię. Nie zakochuj się, bo będziesz cierpieć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz