III. Muza - historia ostatniego dźwięku

   Była moją muzą, pomyślałem. Żadna inna kobieta nie potrafiła zdziałać tyle jednym uśmiechem, ledwo zauważalnym uniesieniem kącików ust. Dla niej byłem w stanie przestać przeklinać, palić, włączać telewizor o trzeciej w nocy i nosić moje ulubione, porozdzierane w wielu miejscach spodnie w kratę. Dzięki niej potrafiłem usiąść i zapisać całe strony powieści, na której zakończenie miałem wcześniej tak mało chęci i pomysłów. Jej obecność pozwalała mi tworzyć coś pięknego, nie tak oczywiście pięknego jak ona sama, ale w jakiś ukryty sposób oddającego jej piękno. W ciągu kolejnych spędzanych wspólnie nocy powstawały kolejne i kolejne piosenki. Jej szept współgrał z cichym brzdąkaniem mojej gitary.
   Uśmiechnąłem się do siebie, przywołując w myślach nasze pierwsze spotkanie. Był to siedemnasty kwietnia, pierwszy w miarę suchy i ciepły wieczór po ponad tygodniowych ulewach. Koncert zaczynał się o dwudziestej, ale razem z resztą kapeli spędziłem w Garażu prawie całe popołudnie, pijąc, ćwicząc, dostrajając instrumenty i rozstrajając nerwy.
  - Nie odbiera. - W głosie Wojtka, mojego najlepszego kumpla i zarazem basisty Manuskryptu, słychać było mieszające się ze złością zrezygnowanie.
    - Kurwa mać - zakląłem pod nosem. - Już jej mówiłem ostatnio, że jak to się powtórzy, to wylatuje. Powinna teraz wylecieć.
   Nikt nie odpowiedział. Wiedzieliśmy doskonale, że wielką stratą dla zespołu byłoby pozbycie się Anieli, której głos hipnotyzował nawet osoby nienawidzące naszej muzyki. Z drugiej jednak strony, wszyscy też doskonale wiedzieliśmy, że po ostatnim - trzecim z kolei niepojawieniu się wokalistki na koncercie, zagroziłem, że jeszcze jeden taki numer i będziemy musieli się pożegnać.
   - Co zrobimy? - spytał bębniarz, rozbijając gwałtownie nawarstwiającą się nieprzyjemną ciszę. Było dwadzieścia po szóstej i musieliśmy zacząć rozważać plan awaryjny. Wzruszyłem ramionami.
  - Chłopaki. - Wojtek błyskawicznie podniósł się z podłogi. - Pamiętacie tę dziewczynę z Gdańska, o której wam niedawno mówiłem?
   - Tamtą fankę, która do ciebie wydzwaniała po autografy, tak?
   - No, no właśnie. Ona zna wszystkie nasze piosenki i potrafi śpiewać. Może by ją zapytać, czy wystąpi z nami dzisiaj?
   - Z Gdańska? Będzie śpiewać przez telefon? - Parsknąłem.
   - Nie, idioto. Mówiłem wam przecież, że studiuje na tym samym uniwerku, co ja.
   - No to dzwoń.
   Pamiętałem, że kiedy weszła do Garażu, wszystkim, łącznie z Wojtkiem, który na pewno widział ją już wcześniej wiele razy, wszystkim nam na moment odjęło mowę. Musiało być to dla niej zabawne, widok czterech facetów zastygniętych w dziwnych pozach, z rozdziawionymi gębami, wpół kroku, wpół ruchu i wpół dźwięku.
   - Cześć. - Uśmiechnęła się do nas. - Mamy czas, żeby się na siebie gapić?
  - Nie, cześć, nie, nie mamy. - Oprzytomniałem. Język plątał mi się, jak nigdy wcześniej w niczyjej obecności. - Zapraszam na scenę. Wojtek mówił, że znasz piosenki, tak?
   Dziewczyna pokiwała głową i lekkim krokiem podeszła do mikrofonu. Basista po krótce wytłumaczył jej, jak dzisiejszy koncert ma wyglądać oraz które kawałki i kiedy będziemy grać, po czym przełożył przez głowę skórzany pasek swojego ukochanego bordowego Framusa Vintage i skinął na perkusistę.
   "Colorblind" na pierwszy ogień. Spoglądałem zza swojego mikrofonu na nową wokalistkę, która wyraźnie się rozpromieniła. Przymknęła oczy i zaczęła ruszać się się w rytm muzyki, tupiąc raz po raz czarnym znoszonym trampkiem. Dwa długie, jasne warkocze kołysały się razem z nią i odbijały się od jej ramion. Nie mogłem się napatrzeć. I nie mogłem się nasłuchać. Głos miała niczym młoda Courtney Love, to było naprawdę coś.
   Dochodziło wpół do ósmej i do klubu zaczęli schodzić się ludzie. Większość z nich była naszymi znajomymi i wiernymi fanami, którzy nie opuszczali żadnego występu, ale wśród nich zauważałem również nowe twarze. To dobrze. Manuskrypt nie był co prawda jakąś wyjątkowo popularną grupą, ale śmiało mogłem przyznać, że z każdym koncertem przybywało nam słuchaczy, co sprawiało, że mieliśmy motywację, by dalej tworzyć i spełniać swoje muzyczne marzenia. I dawało świadomość, że nie jesteśmy beznadziejni w tym, co robimy.
   Aniela oczywiście się nie pojawiła, ale wydawało mi się, że nikogo to nie obchodziło. Courtney Love, czyli nasza dwudziesto cztero letnia Olka, zdobyła serca publiczności już przy pierwszym granym kawałku, gdy z cudownie psychodelicznego szeptu przeszła do wrzasków przywodzących na myśl trzecią płytę Doorsów. Jej warkocze wirowały, uśmiech zniewalał, a niebieskie oczy nieustannie nawiązywały kontakt ze słuchaczami, dzięki czemu każda jedna osoba mogła odczuć, że teksty piosenek kierowane są właśnie do niej.
   Po koncercie odwiozłem Olę do mieszkania, które wynajmowała z dwoma innymi dziewczynami ze studiów. Chciałem się z nią umówić, powiedzieć jej, jakie piorunujące wrażenie na mnie zrobiła, zrobić cokolwiek, żeby pokazać jej, że nie jest - oj, zdecydowanie nie jest mi obojętna, ale bałem się jak cholera. Nawet alkohol krążący jeszcze leniwie w mojej krwi nie był w stanie dodać mi odwagi.
   - Dziękuję za koncert - powiedziała z błyszczącymi oczami. - I za podwiezienie mnie do domu. I w ogóle za ten wieczór, może...
   Nie pozwoliłem jej wtedy dokończyć. Nie myśląc za wiele, objąłem ją w pasie i pocałowałem. I byłem tym tak samo zaskoczony, jak ona, ale mimo tego żadne z nas się nie wycofało.
   Od tamtego wieczoru spędzaliśmy ze sobą każdą wolną chwilę. Poznawaliśmy się, uczyliśmy siebie nawzajem. Chodziliśmy na spacery i do kina, oglądaliśmy filmy i czytaliśmy poezję, spotykaliśmy się z chłopakami w Garażu - naszym ulubionym klubie muzycznym, organizowaliśmy koncerty i graliśmy w pokera. Właściwie, spędzaliśmy wspólnie nawet te chwile zajęte, kiedy ona leżała na moim łóżku i przygotowywała się na swoje zajęcia, a ja - patrząc na nią, pracowałem obok nad nowymi utworami, albo nad kolejnymi rozdziałami książki. Czułem przypływ energii, czułem się lepszy, bogatszy w uczucia. Czułem, że wszystko, co robię, ma jakiś konkretny cel.
   A teraz zaczęła się oddalać. Nie wiedziałem, dlaczego tak się działo. Nie mogłem przypomnieć sobie nic, co mogło doprowadzić do takiej sytuacji. W jednym momencie widziałem jej twarz tak blisko swojej, czułem jej ciepło, wiedziałem, że była przy mnie... a teraz odchodziła, tak po prostu opuszczała mnie. Jej obraz rozmywał się, tonął pośród wlewającej się z każdej strony gęstej, kleistej ciemności. Nie miałem pojęcia, co zrobiłem źle. Nie pamiętałem żadnych słów, którymi mógłbym ją zranić.
   Ja nie mógłbym jej zranić, pomyślałem. Była moją miłością, była moją muzą. Poczułem bolesny skurcz w okolicy serca. Tak bardzo mi jej brakowało. Chciałem jej o tym powiedzieć, powiedzieć o tym komukolwiek, wykrzyczeć to najgłośniej, jak potrafiłem. Tyle, że nie potrafiłem. Głos uwiązł mi w gardle, zdawał się być lepki i płynny, zbyt płynny bym mógł uformować z niego choćby jedno słowo. Zacisnąłem powieki, powstrzymując łzy. Ból w klatce piersiowej stawał się nie do zniesienia, tęsknota niosła ze sobą chłód. Gryzący, przejmujący do szpiku kości chłód. Tak bardzo chciałem, żeby ona była przy mnie. Tak bardzo jej potrzebowałem.
   Zakrztusiłem się. Okrutny żal przelewał się przez moje ciało, wyciekał z moich ust, spływał strużkami po czole wprost do oczu. Nie widziałem nic. Zrobiło się zupełnie ciemno.
   Gabriel Całowański, pisarz, muzyk i założyciel zespołu Manuskrypt, trzeciego lipca - w dniu swoich dwudziestych ósmych urodzin, zginął w wypadku samochodowym.

1 komentarz:

  1. Jesteś niesamowita!
    Początek tekstu mnie zaciekawił, ale później to już czytałam ze wstrzymanym oddechem. Końcówka sprawiła, że emocje aż zabolały.
    Cudowne...
    Opis uczuć bohatera, gdy poznał Olkę.
    Ich wspólnie spędzony czas i ten opis, gdy ona się oddalała...
    Zakochałam się:)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń